Studiując na
uniwersytecie w Bernie, także języki i literaturę słowiańską, a język rosyjski
jako tzw. „pierwszy wybór”, chodziłam na zajęcia językowe do wspaniałej nauczycielki
Galiny Bovy-Kizilovej.
Nasza lektorka
uczyła nas języka poprzez teksty swoich ukochanych poetów i pisarzy: Okudżawy, Wysockiego,
czy Zoszczenki, ale także autorów „prawie nieznanych”, Aleksandra Wampiłowa i
Daniiła Charmsa.
Dostałam w edukacji slawistycznej „2 w 1”, znajomość języka i
klucz do fascynującego świata literatury zupełnie nieoczywistej, pomijanej,
nieznanej.
Wszyscy czytaliśmy Tołstoja, Puszkina, Majakowskiego czy
Sorokina…
Ale Charms jest
zmarginalizowany, prawie nie tłumaczony na język polski, a Wikipedia poświęca
mu dwie linijki tekstu…ta polska,
bowiem w basenie niemieckojęzycznym Charmsowi poświęca się sporo uwagi (wystarczy
porównać bogatość informacji w Wikipedii właśnie, sięgnąć po tłumaczenia
literackie, czy do filmografii).
Daniił Charms, a właściwie Daniił Ivanovicz Juvaczev urodził się w 1905 roku, a zmarł z głodu - zapomniany - w więzieniu podczas blokady Leningradu w roku 1942.
Nie zajmował
się polityką, był przecież awangardowym pisarzem, ale jego teksty uznawane były
za „wrogie Rosji Sowieckiej” i „defetystyczne”.
Charms pisał wyłącznie ręcznie; pozstało po nim ponad trzydzieści
zeszytów, notatników i niezliczona ilość pojedynczych kartek z niezliczonych
źródeł. Pisał w kalendarzach, na odwrotach blankietów urzędowych, materiałów
propagandowych, czy – na rachunkach.
Uznawany za „wrogiego defetystę”, miewał
kłopoty z publikacją swoich utworów, jednak dał się poznać szerszej rzeszy
czytelników jako autor tekstów dla dzieci, drukowanych w czasopismach „Czyżyk”
i „Jeż”.
Jego tzw. wiersze dla dzieci – podobnie jak inne formy literackie –
mają charakter nonsensu. Charms załamywał i zakłócał składnię, tworzył
neologizmy, bawił się znaczeniem słów, rytmem i melodyką języka. W swoich
tekstach zaskakiwał niespodziewaną, bezsensowną pointą lub… jej brakiem.
Dopiero Pierestrojka
umożliwiła wydanie tekstów Charmsa, zebranych pod jednym tytułem „Poliot w
niebiosa. Stichi, proza, dramy, pisma”, opatrzonych obszernym wstępem Anatolija
Aleksandrowa, z którego korzystałam pisząc powyższą notkę. Z tego też zbioru pochodzi
bajka 69 (69. Skazka, s.275 – 278).
69. Bajka
- Tak, - powiedział
Wania, kładąc na stole zeszycik – napiszmy bajkę.
- Napiszmy, - powiedziała
Lenoczka, siadając na krześle.
Wania wziął ołówek i
napisał:
„Był sobie król…”
Nagle Wania zamyślił się
i podniósł oczy ku sufitowi.
- Taka bajka już jest, -
powiedziała Lenoczka.
- A skąd to wiesz? –
zapytał Wania.
- Wiem, bo czytałam, -
powiedziała Lenoczka.
- A o czym ona jest? –
zapytał Wania.
- No, o tym, jak król pił
herbatę z jabłkami i nagle się zadławił, a królowa zaczęła walić go po plecach,
żeby kawałek jabłka wyleciał mu znowu z gardła. A król pomyślał, że królowa
chce się z nim szarpać i rąbnął ją szklanką w głowę. Królowa się rozwścieczyła
i uderzyła króla talerzykiem. A król uderzył królową miską. A królowa uderzyła
króla krzesłem. A król skoczył i uderzył królową stołem. A królowa przewróciła
na króla kredens. Ale król wylazł spod kredensu i rzucił w królową koroną.
Wtedy królowa złapała króla za włosy i wyrzuciła go przez okienko. Ale król
wszedł z powrotem do komnaty przez drugie okno, złapał królową i wepchnął ją do
pieca. Ale królowa wylazła przez komin na dach, spuściła się po piorunochronie
do sadu i przez okno znalazła się znowu w pokoju. A król w tym samym czasie
rozpalał w piecu, żeby spalić królową. Królowa podkradła się od tyłu i
popchnęła króla. Król wleciał do pieca i tam spłonął. Oto cała bajka, –
powiedziała Lenoczka.
- Strasznie głupia bajka,
- powiedział Wania. – Ja chciałem napisać zupełnie inną.
- No to pisz, -
powiedziała Lenoczka.
Wania wziął ołówek i
napisał:
„Był sobie rozbójnik…”
- Poczekaj! – krzyknęła
Lenoczka. – Taka bajka już jest!
- Nie wiedziałem, -
powiedział Wania
- No jakże, - powiedziała
Lenoczka, - nie znasz bajki o tym, jak pewien rozbójnik, uciekając przed
strażą, wskoczył na konia, ale z takim rozmachem, że przeleciał na drugą stronę
i upadł na ziemię. Rozbójnik zaklął i znowu wskoczył na konia, ale po raz
kolejny źle obliczył skok, przeleciał na drugą stronę i upadł na ziemię.
Rozbójnik wstał, pogroził pięścią, skoczył na konia i znowu przeskoczył przez
niego i poleciał na ziemię. Wtedy
sięgnął za pazuchę, wyciągnął pistolet, wystrzelił z niego w powietrze i znowu
skoczył na konia, ale z taką siłą, że znowu przeskoczył przez niego i rąbnął na
ziemię. Wówczas rozbójnik zerwał z głowy czapkę, podeptał ją nogami i znowu
skoczył na konia i znowu przez niego przeskoczył, zwalił się na ziemię i złamał
sobie nogę. A koń odszedł na bok. Rozbójnik, kulejąc, podbiegł do konia i
uderzył go pięścią po głowie. Koń uciekł.
W tej samej chwili skoczyli strażnicy, złapali rozbójnika i zaprowadzili
go do więzienia.
- Tak, to znaczy, że o
rozbójniku pisać nie będę, - powiedział Wania.
- A o kim będziesz? –
zapytała Lenoczka.
- Napiszę bajkę o kowalu,
- powiedział Wania.
Wania napisał:
„Był sobie kowal…”
- Taka bajka też jest! –
krzyknęła Lenoczka.
- No? – powiedział Wania
i odłożył ołówek.
- No jak to, -
powiedziała Lenoczka. – Był sobie kowal. Pewnego razu kuł podkowę i tak się
zamachnął młotkiem, że młotek zleciał z trzonka, wyleciał przez okno, zabił
cztery gołębie, uderzył się o wieżę strażacką, poleciał na bok, wybił okno w
domu naczelnika straży ogniowej i wyleciał na ulicę. Wtedy przewrócił na ziemię
słup ulicznej latarni, zbił z nóg lodziarza i stuknął w głowę Karla Iwanowicza
Szusterlinga, który na minutkę zdjął czapkę, żeby przewietrzyć sobie potylicę. Odbiwszy się od głowy Karla Iwanowicza
Szusterlinga, młotek poleciał z powrotem, ponownie zbił z nóg lodziarza,
zrzucił z dachu dwa drące się ze sobą koty, przewrócił krowę, zabił cztery
wróble i wleciał z powrotem do kuźni. I usiadł prosto na trzonku, który kowal
wciąż jeszcze trzymał w prawej ręce. Wszystko to stało się tak szybko, że kowal
niczego nie zauważył i dalej kuł podkowę.
- Tak, to znaczy, że o
kowalu napisano już bajkę, napiszę, więc bajkę o sobie samym, - powiedział
Wania i napisał:
„Był sobie Wania…”
- O Wani też jest bajka,
- powiedziała Lenoczka. – Był sobie maleńki Wania i pewnego razu podszedł do…
- Poczekaj, - powiedział
Wania, - ja chciałem napisać bajkę o sobie samym.
- I o tobie bajka już
została napisana, - powiedziała Lenoczka.
- Niemożliwe! –
powiedział Wania.
- A ja ci mówię, że
napisana, - powiedziała Lenoczka.
- To gdzie ona jest
napisana? – zdziwił się Wania.
- No to kup sobie gazetę
„Czyżyk”, numer siódmy i tam przeczytasz bajkę o sobie samym, - powiedziała
Lenoczka.
Wania kupił „Czyżyka” nr
7 i przeczytał tę samą bajkę, którą właśnie teraz przeczytałeś ty.
1935
(tłum. Magdalena Dallig-Syta)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz