niedziela, 7 grudnia 2014

Kwiaty Ruin cz.3

Patrick Modiano, Fleurs de ruine, Editions du Seuil, 1991

Tłumaczenie Magdalena Dallig-Syta


Kabaret Isles, przy ulicy Vavin, w którym być może dostrzeżono obecność pary, zajmował podziemie lokalu u Wikingów. Skandynawskie klimaty, jasne boazerie u Wikingów kontra-stowały z tym murzyńskim lokalem. 

Wystarczyło zejść po schodach: norweskie koktajle i przekąski z parteru zatapiały się w samym środku martynikańskich tańców. Czy właśnie tam państwo T. spotkali dwie kobiety? 

Mam wrażenie, że stało się to raczej w kafejce de la Marine na bulwarze Raspail, w kierunku Denfert-Rochereau. Pamiętam, że mieszkanie, do którego zaciągnął mnie i Żaklinę Duvelz, mieściło się na początku tego samego bulwaru Raspail. Wtedy także nie miałem śmiałości odmówić zaproszenia. Prawie tydzień naciskał, abyśmy przyszli we dwoje którejś soboty do jakiejś przyjaciółki, którą koniecznie chciał nam przedstawić. 


Otworzyła drzwi, ale w półmroku przedpokoju nie byłem w stanie przyjrzeć się jej twarzy. Duży salon, do którego weszliśmy uderzył mnie poziomem luksusu zupełnie nie pasującym do małego pokoiku Duvelza, przy ulicy Delambre. Był tam. Przedstawił nas. Zapomniałem jej imię: brunetka o regularnych rysach, jeden z policzków, na wysokości kości policzkowej przecinała duża blizna.

Usiedliśmy, Żaklina i ja - na kanapie, Duvelz i kobieta – na fotelach na wprost nas. Musiała być w wieku Duvelza: miała trzydzieści pięć lat. Przyglądała się nam z ciekawością. 

- Czyż nie uważasz, że oboje są uroczy? – Powiedział Duvelz akcentując starannie.
Patrzyła na nas uważnie. Spytała:
- Napiją się państwo czegoś?
Panowało między nami jakieś zażenowanie. Podała porto.
Duvelz wypił j łyk.
- Rozluźnijcie się, - powiedział. - To stara przyjaciółka…
Posłała nam nieśmiały uśmiech.
- Byliśmy nawet zaręczeni. Ale musiała poślubić innego…
Nawet nie mrugnęła. Siedziała wyprostowana na fotelu, w ręku trzymała kieliszek.
- Jej mąż jest często nieobecny... Moglibyśmy z tego skorzystać i wyjść gdzieś we czwórkę…, Co wy na to?
- Dokąd wyjść? – Zapytała Żaklina.
- Dokąd tylko chcecie… Nie musimy nawet wychodzić.
Wzruszył ramionami.
- Tutaj też jest dobrze… Prawda?

Ciągle siedziała wyprostowana na fotelu. Zapaliła papierosa, być może chciała ukryć pewną nerwowość. Duvelz pociągnął znowu łyk porto. Odstawił kieliszek na niski stół. Podniósł się, podszedł do niej.

- Jest ładna, prawda?

Przesunął kciukiem po bliźnie na policzku. Następnie rozpiął jej bluzkę i pieścił piersi. Nie protestowała. 

- Mieliśmy kiedyś bardzo poważny wypadek samochodowy. – Powiedział.
Gwałtownie odsunęła jego dłoń. Uśmiechnęła się do nas. 
- Jesteście na pewno głodni…
Miała niski głos i -wydawało mi się- delikatny obcy akcent. 
- Czy możesz pomóc mi przynieść tutaj kolację? – Zwróciła się do niego raczej sucho.
- Oczywiście.
Wstali oboje.
- Będą zimne dania, - powiedziała. – Nie przeszkadza wam?
- Bardzo dobrze, - odparła Żaklina.
Wziął kobietę za ramię i wyciągnął z salonu. Wsadził głowę przez uchylone drzwi.
- Lubicie szampan? 
Stracił swój staranny akcent.
- Bardzo, - powiedziała Żaklina.
- Zaraz wracamy.

Zostaliśmy sami w salonie, trwało to kilka minut, wysiliłem pamięć, aby przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów. Okna wychodzące na bulwar były uchylone z powodu upału. To było przy bulwarze Raspail, pod numerem 19 w 1965. Fortepian w samym rogu pokoju. Kanapa i dwa fotele były pokryte taką samą czarną skórą. Niski stół z posrebrzanego metalu. Nazwisko Devez, czy Duvelz. Blizna na policzku. Rozpięta bluzka. Bardzo silne światło reflektora, czy raczej lampy elektrycznej. Oświetla zaledwie fragment wnętrza, wyizolowany moment pozostawiając resztę w cieniu, jako że nigdy nie dowiedzieliśmy się, co stało się dalej i kim, tak naprawdę były te dwie osoby.

Wyśliznęliśmy się z salonu i, nie zamykając nawet drzwi, zeszliśmy po schodach. Przedtem wjechaliśmy windą, ale nie była czerwona, jak ta, o której mówiła Gizela T.



Zeznanie kelnera, który pracował w restauracji-dancingu du Perreux znajduje się na pierwszej stronie gazety wieczornej z tamtego kwietnia 1933. Opatrzone jest następującym tytułem:

POSZUKUJE SIĘ DWÓCH PAR, KTÓRE SPĘDZIŁY NOC W MIESZKANIU MŁODEGO CHEMIKA I JEGO ŻONY

Na komisariacie policji dzielnicy Val-de Grâce, bez względu na fakt, że śledztwo zostało wygaszone, a sprawa uznana za podwójne samobójstwo, dowiadujemy się, że młode małżeństwo nie poszło – być może – tylko na Montparnasse, ale także na nabrzeża Marny, do Perreux; mieli przyprowadzić do siebie nie – dwie kobiety, ale dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Podjęte poszukiwania owych czterech osób pozostają bez rezultatu.

Wybraliśmy się do Perreux w nadziei, że uda nam się zebrać kilka szczegółów istotnych dla tych kilku minut poprzedzających dramat. 

W „restauracji-dancingu” nabrzeża d’ Artois pamiętają bardzo dobrze pobyt dwóch młodych ludzi. 

„Przyszli koło dziesiątej, zeznaje chłopak, który ich obsługiwał. Byli sami, ona – bardzo ładna, blondynka, niezwykle delikatna… Usiedli tam, pod balkonem. Czy zawarli znajomość z tymi, których mieliby zaprosić? Nie zauważyłem. O tej porze roku, w sobotnie wieczory jest bardzo dużo ludzi. Nie wydali mi się szczególnie weseli. W każdym bądź razie pamiętam, że uregulowali rachunek koło godziny wpół do dwunastej. 

Trudno jest brać pod uwagę to zeznanie, ponieważ kelner przypuszcza, że państwo T. przyszli sami i z własnej inicjatywy. Ponadto, zbierając wszystkie fakty na temat ich życia w spokojnej dzielnicy ulicy des Fossés-Saint-Jacques, wydaje się raczej, że nie należeli do ludzi odwiedzających dancingi nad brzegami Marny w sobotnie wieczory. Nie, to musiało być dwoje nieznajomych spotkanych na Montparnasse, którzy zaciągnęli ich w tamten wieczór do Perreux, tak jak powiedziała sama Gizela T. I należy zadać sobie pytanie, dlaczego kelner złożył takie właśnie zeznanie. Czyżby pomylił ich z kimś innym? Bardziej prawdopodobne jest, że chciał po prostu chronić przed zainteresowaniem śledczych ludzi, w towarzystwie których widziano państwo T.; dwie kobiety i dwóch mężczyzn będących bez wątpienia stałymi gośćmi lokalu. Dwie nieznajome z Montparnasse znały dwóch mężczyzn. Ale gdzie mógł znajdować się – pytanie to zadawano sobie w artykule – budynek z czerwoną windą, o którym mówiła Gizela T.?



cdn...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz