wtorek, 21 października 2014

KWIATY RUIN cz.2

PATRICK MODIANO, FLEURS DE RUINE, EDITIONS DU SEUIL, 1991

Tłumaczenie Magdalena Dallig-Syta


Wydaje się, zgodnie z wynikami śledztwa, że Urbain i Gizela T., zjadłszy kolację, wylądowali w jakimś barze na Montparnasse. Innego wieczoru, z ulicy des Fossé-Saint-Jacques, poszedłem aż do skrzyżowania, przy którym znajdują się Katedra i Rotunda zostawiając za sobą ciemne ogrody Obserwatorium. 
Państwo T. musieli iść tamtej nocy 1933 roku, tą samą drogą. Byłem zdumiony, że znalazłem się w miejscu, którego unikałem od lat sześćdziesiątych. Podobnie jak Urszulanki, dzielnica Montparnasse przywodziła na myśl pałac śpiącej królewny. 

To samo wrażenie odnosiłem mając lat dwadzieścia, kiedy mieszkałem przez kilka dni w hotelu przy ulicy Delambre. Już wtedy Montparnasse wydawał mi się dzielnicą, która się przeżywała, gniła powoli jakże daleko od Paryża. Kiedy ulice d’ Odessa i du Départ zalane były deszczem, czułem się jakbym był w mżawkach portu w Bretanii . Z dworca, który nie został jeszcze zburzony, unosiły się kłęby dymu z Brest lub z Lorient. Czasy świetności minęły tutaj już dawno. Pamiętam, że na murze przy ulicy Huygens ciągle jeszcze wisiał szyld dawnego Jimmy’ego i że brakowało mu dwóch, może trzech liter dawno temu uniesionych wiatrem.
Gazety z kwietnia 1933 roku twierdziły, że młoda para po raz pierwszy zapuściła się do nocnego lokalu na Montparnasse. Czyżby wypili za dużo w czasie kolacji? A może chcieli po prostu przerwać, w ten jeden wieczór, bieg ich spokojnego życia? 
Pewien świadek zapewniał, że widział ich, koło godziny dwudziestej drugiej, w kafejce de la Marine – dancingu pod numerem 243 przy bulwarze Raspail; ktoś inny – w kabarecie Isles, na ulicy Vavin, w towarzystwie dwóch kobiet. Policjanci pokazywali zdjęcia, aby pobudzić pamięć świadków, którzy ryzykowali przecież kary pieniężne, jako że było wiele dziewczyn o blond włosach i ciemnych chłopców, podobnych do Urbain i Gizeli T. Przez kilka dni próbowano zidentyfikować dwie pary, które T. przyprowadzili do swego mieszkania przy ulicy des Fossé-Saint-Jacques. Nieco później sprawa została zamknięta. Gizela T. , zanim zmarła z ran, mogła mówić, ale jej wspomnienia były zbyt rozmyte. Tak, spotkali na Montparnasse dwie kobiety, dwie nieznajome, o których nic nie wiedziała…  Owe nieznajome zaprowadziły ich do Perreux – dancingu, a tam dołączyło do nich jeszcze dwóch mężczyzn. Następnie udali się wszyscy razem do jakiegoś domu, w którym była czerwona winda.

Tego wieczoru idę ich śladem przez tę ponurą dzielnicę, przytłoczoną wieżą Montparnasse jak żałobnym całunem. W ciągu dnia wieża zasłania słońce, rzuca cień na bulwar Edgar-Quinet i sąsiednie ulice. Za plecami zostawiam Kopułę, która ginie właśnie przygniatana betonową fasadą. Trudno mi uwierzyć, że Montparnasse znał kiedykolwiek nocne życie…


W jakim dokładnie okresie mieszkałem w hotelu przy ulicy Delambre? Około 1965 roku, właśnie poznałem Żaklinę, niedługo miałem wyjechać do Wiednia, do Austrii.
Sąsiadujący ze mną pokój zajmował mniej więcej trzydziestopięcioletni mężczyzna o blond włosach; mijałem go na korytarzu i ostatecznie zawarłem z nim znajomość. Jakże miał na nazwisko? Coś jakby Devez… a może Duvelz. 
Ubierał się zawsze starannie, miał udekorowaną butonierkę. Wielokrotnie zapraszał mnie na szklaneczkę do baru le Rosebud,  tuż obok hotelu. Nie śmiałem odmówić. Wydawał się zachwycony tamtym wnętrzem
- Miło tutaj…
Mówił akcentując wybuchowo , jak chłopcy z dobrych rodzin. Zwierzył mi się, że spędził trzy lata na południowym wybrzeżu koło Oranu i że tam właśnie zyskał tę dekorację. Ale wojna w Algerii przyprawiała go o mdłości. Potrzebował wiele czasu, aby się z niej otrząsnąć. Zamierzał przejąć po ojcu interes tekstylny gdzieś na Północy.
Bardzo szybko zorientowałem się, że nie mówił prawdy: był bardzo ogólnikowy na temat tego „tekstylnego interesu”. I przeczył sam sobie mówiąc mi, że skończył szkołę Saint-Maixaent tuż przed wyjazdem do Algerii, a następnego dnia twierdził, że całą swoją edukację odebrał w Anglii. Czasami jego staranny akcent ustępował żargonowi ulicznego handlarza.
Trzeba było przechadzki w ten niedzielny wieczór przez Montparnasse, żeby Duvelz, a może Devez wypłynął nagle z nicości. Kiedyś, przypomniałem sobie, spotkaliśmy się przypadkowo na ulicy Rennes – zaproponował mi – jak to nazwał - kieliszeczek w jednej z kafejek przy ponurym skrzyżowaniu  Saint-Placide.

cdn...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz