PATRICK MODIANO, FLEURS DE RUINE, EDITIONS DU SEUIL, 1991
Tłumaczenie Magdalena Dallig-Syta
Wydaje się, zgodnie z wynikami śledztwa, że Urbain i Gizela T., zjadłszy
kolację, wylądowali w jakimś barze na Montparnasse. Innego wieczoru, z ulicy des
Fossé-Saint-Jacques, poszedłem aż do skrzyżowania, przy którym znajdują się
Katedra i Rotunda zostawiając za sobą ciemne ogrody Obserwatorium.
Państwo T. musieli iść tamtej nocy 1933 roku,
tą samą drogą. Byłem zdumiony, że znalazłem się w miejscu, którego unikałem od
lat sześćdziesiątych. Podobnie jak Urszulanki, dzielnica Montparnasse
przywodziła na myśl pałac śpiącej królewny.
To samo wrażenie odnosiłem mając
lat dwadzieścia, kiedy mieszkałem przez kilka dni w hotelu przy ulicy Delambre.
Już wtedy Montparnasse wydawał mi się dzielnicą, która się przeżywała, gniła
powoli jakże daleko od Paryża. Kiedy ulice d’ Odessa i du Départ zalane były
deszczem, czułem się jakbym był w mżawkach portu w Bretanii . Z dworca, który
nie został jeszcze zburzony, unosiły się kłęby dymu z Brest lub z Lorient.
Czasy świetności minęły tutaj już dawno. Pamiętam, że na murze przy ulicy
Huygens ciągle jeszcze wisiał szyld dawnego Jimmy’ego i że brakowało mu dwóch,
może trzech liter dawno temu uniesionych wiatrem.
Gazety z kwietnia 1933 roku twierdziły, że młoda para po raz pierwszy
zapuściła się do nocnego lokalu na Montparnasse. Czyżby wypili za dużo w czasie
kolacji? A może chcieli po prostu przerwać, w ten jeden wieczór, bieg ich
spokojnego życia?
Pewien świadek zapewniał, że widział ich, koło godziny
dwudziestej drugiej, w kafejce de la Marine – dancingu pod numerem 243 przy
bulwarze Raspail; ktoś inny – w kabarecie Isles, na ulicy Vavin, w towarzystwie
dwóch kobiet. Policjanci pokazywali zdjęcia, aby pobudzić pamięć świadków,
którzy ryzykowali przecież kary pieniężne, jako że było wiele dziewczyn o blond
włosach i ciemnych chłopców, podobnych do Urbain i Gizeli T. Przez kilka dni
próbowano zidentyfikować dwie pary, które T. przyprowadzili do swego mieszkania
przy ulicy des Fossé-Saint-Jacques. Nieco później sprawa została zamknięta.
Gizela T. , zanim zmarła z ran, mogła mówić, ale jej wspomnienia były zbyt
rozmyte. Tak, spotkali na Montparnasse dwie kobiety, dwie nieznajome, o których
nic nie wiedziała… Owe nieznajome
zaprowadziły ich do Perreux – dancingu, a tam dołączyło do nich jeszcze dwóch
mężczyzn. Następnie udali się wszyscy razem do jakiegoś domu, w którym była
czerwona winda.
Tego wieczoru idę ich śladem przez tę ponurą dzielnicę, przytłoczoną wieżą
Montparnasse jak żałobnym całunem. W ciągu dnia wieża zasłania słońce, rzuca
cień na bulwar Edgar-Quinet i sąsiednie ulice. Za plecami zostawiam Kopułę,
która ginie właśnie przygniatana betonową fasadą. Trudno mi uwierzyć, że
Montparnasse znał kiedykolwiek nocne życie…
W jakim dokładnie okresie mieszkałem w hotelu przy ulicy Delambre? Około
1965 roku, właśnie poznałem Żaklinę, niedługo miałem wyjechać do Wiednia, do
Austrii.
Sąsiadujący ze mną pokój zajmował mniej więcej trzydziestopięcioletni
mężczyzna o blond włosach; mijałem go na korytarzu i ostatecznie zawarłem z nim
znajomość. Jakże miał na nazwisko? Coś jakby Devez… a może Duvelz.
Ubierał się zawsze starannie, miał udekorowaną butonierkę. Wielokrotnie
zapraszał mnie na szklaneczkę do baru le Rosebud, tuż obok hotelu. Nie śmiałem odmówić. Wydawał
się zachwycony tamtym wnętrzem
- Miło tutaj…
Mówił akcentując wybuchowo , jak chłopcy z dobrych rodzin. Zwierzył mi się,
że spędził trzy lata na południowym wybrzeżu koło Oranu i że tam właśnie zyskał
tę dekorację. Ale wojna w Algerii
przyprawiała go o mdłości. Potrzebował wiele czasu, aby się z niej otrząsnąć.
Zamierzał przejąć po ojcu interes tekstylny gdzieś na Północy.
Bardzo szybko zorientowałem się, że nie mówił prawdy: był bardzo ogólnikowy
na temat tego „tekstylnego interesu”. I przeczył sam sobie mówiąc mi, że
skończył szkołę Saint-Maixaent tuż przed wyjazdem do Algerii, a następnego dnia
twierdził, że całą swoją edukację odebrał w Anglii. Czasami jego staranny
akcent ustępował żargonowi ulicznego handlarza.
Trzeba było przechadzki w ten niedzielny wieczór przez
Montparnasse, żeby Duvelz, a może Devez wypłynął nagle z nicości. Kiedyś,
przypomniałem sobie, spotkaliśmy się przypadkowo na ulicy Rennes – zaproponował
mi – jak to nazwał - kieliszeczek w jednej z kafejek przy ponurym
skrzyżowaniu Saint-Placide.cdn...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz