środa, 18 lutego 2015

Kwiaty Ruin cz.4

Patrick Modiano, Fleurs de ruine, Editions du Seuil, 1991

Tłumaczenie Magdalena Dallig-Syta

Po wyjściu z kafejki de la Marine, państwo T. i dwie nieznajome pojechali być może taksówką. Jednakże żaden kierowca taksówki, następnego dnia po dramacie, nie złożył zeznania, że wiózł czworo pasażerów do Perreux. Żaden też nie zgłosił się, aby powiedzieć, że zabrał jakieś pary z Perreux, spod numeru 26 przy ulicy des Fossés-Saint-Jacques, około drugiej nad ranem.


W tamtych czasach jeździło się z Paryża do Nogent-sur-Marne i do Perreux z dworca Bastylii, albo ze Wschodniego. 
Pociągi odjeżdżające z Bastylii poruszały się trasą zwaną Vincennes, aż do Verneuil-L’Etang. Na początku lat sześćdziesiątych sam jeszcze jeździłem tą linią. Zastąpiła ją szybka kolejka podmiejska, a dworzec Bastylia został zburzony dając miejsce pod budowę opery. 

Trasa biegła wiaduktem aleją Daumesnil. Jej arkady zajmowały kafejki, magazyny i sklepiki. Dlaczego tak często pokonuję w wyobraźni tę drogę? Oto, co można było zobaczyć pod arkadami, w cieniach platanów rosnących wzdłuż alei:
Laboratorium  Armanite
Warsztat pod Sklepieniem
Peyremorte
Corrado Casadei
Przychodnia lekarska Notre-Dame-de-Lourdes
Dell’Aversano
La Régence, fabryka mebli
Francuskie marmury
Kafejka Bosc
Aligator, Ghesquière & Co.
Samochody Sava
Druciarnia Daumesnil
Kafejka Labatie
Ogrzewanie La Radieuese
Testas, metale kolorowe
Kafejka-Tabak Valadier

Pewnego letniego wieczoru, tuż przed moim wyjazdem do Wiednia, stoliki w kafejce Bosc stały bezpośrednio na chodniku. Nie mogłem wprost oderwać wzroku od świateł stojącego bliziutko dworca lyońskiego…

Pociąg zatrzymywał się na stacji Reuilly, następnie na Bel-Air. Opuszczał Paryż przez bramę Montempoivre. Mijał szkołę Braille’a i stawał na dworcu Saint-Mandé, tuż koło jeziora. Następne stacje to Vincennes i dworzec Nogent-sur-Marne, na obrzeżu lasu.
Z dworca Nogent musieli pokonać na piechotę cała ulicę Grande, aż do Perreux. Chyba że dwaj mężczyźni przyjechali po nich samochodem. 
Mam jednak wrażenie, że po wyjściu z kafejki de la Marine w towarzystwie dwóch nieznajomych, zeszli schodami przy stacji Raspail, dosłownie kilka metrów od kafejki.
Metro jedzie bezpośrednio aż do dworca wschodniego. Pojechali pociągiem linii Miluza. Opuszczając Paryż przez kanał Saint-Denis, można było dostrzec rzeźnie Villette. Pociąg zatrzymywał się na stacji Pantin. Następnie jechał wzdłuż kanału l’ Ourcq.  Noisy-le-Sec. Rosny-sous-Bois. Dojeżdżało się do dworca Perreux. Wysiedli na peron, a pociąg jechał dalej, wiaduktem przecinającym Marnę. Obie kobiety pociągnęły ich do najbliższej restauracji-dancingu na wybrzeżu Artois. Było ich już sześcioro, wliczając dwóch pozostałych nieznajomych.

Pamiętam nabrzeże de l’ Artois zaczynające się u stóp wiaduktu.  A dokładnie naprzeciwko – wyspa Wilków. Jeździłem na tę wyspę w latach sześćdziesiąt cztery i sześćdziesiąt pięć ; pewien facet, Claude Bernard, któremu sprzedałem pozytywkę i kilka starych książek zapraszał nas tam wielokrotnie, mnie i Jacqueline. Mieszkał w wiejskim domu ozdobionym werandami i wielkimi oknami w wykuszach.  Pewnego popołudnia zrobił nam zdjęcie na jednej z werand, chciał wypróbować nowy aparat i dosłownie po chwili podał nam kolorową fotografię. Pierwszy raz zobaczyłem obrazek z polaroidu. 
Ten Claude Bernard miał koło czterdziestki i zajmował się handlem antykami: miał magazyny i stoisko na Pchlim Targu na Saint-Ouen, a nawet księgarnię z używanymi książkami przy alei Clichy, gdzie go poznałem. Po kolacji odwiózł Jacqueline i mnie do Paryża swoim szarym jaguarem. Kilka lat później straciłem jakikolwiek jego ślad. Stoisko na Pchlim Targu i księgarnia w alei Clichy już nie istniały. Numer telefonu na wyspie Wilków „nie był przypisany abonentowi”. 


Myślę o nim z powodu wyspy Wilków. W jednym z artykułów poświęconych „tragicznej orgii” – jak nazywała ją prasa – dawano do zrozumienia, że policja zidentyfikowała jednego z nieznajomych spotkanego rzekomo przez parę T. i dwie kobiety w restauracji-dancingu przy bulwarze de l’ Artois; miał nim być mieszkaniec Perreux. Według mnie mógł mieszkać tylko na wyspie Wilków. Patrząc na wątpliwe zeznania kelnera, zadaję sobie pytanie, czy małżeństwo T. i dwie pozostałe pary poszły tamtej nocy do restauracji-dancingu przy bulwarze de l’ Artois. Mam przeczucie, że jeden z nieznajomych zawiózł ich na wyspę Wilków, ponieważ to właśnie tam znajdował się dom z czerwoną windą.

Dzisiaj próbuję zrekonstruować obraz miejsca, ale w tamtych czasach, kiedy odwiedzałem Claude’ a Bernarda, nigdy nie przyszłoby mi to do głowy. Claude Bernard niezbyt długo mieszkał w tym dużym, ozdobionym werandami i półokrągłymi oknami w wykuszach domu. Na tyłach ogrodu stała drewniana szopa. 

Kto był poprzednim właścicielem domu? Człowiek o nazwisku Jacques Henley? Zdjęcie Henleya spotkać można w starych rocznikach kinowych, są zaopatrzone w następującą notatkę: „mówi po angielsku i niemiecku bez akcentu”. Twarz o rysach bardzo brytyjskich: blond wąsy, bardzo jasne oczy. Zaznaczono jego adres: Jacques Henley, „Les Raquettes”, Wyspa Wilków, Nogent-sur-Marne (Sekwana), Tremblay 12.00. Ale pod tym samym numerem telefonu występuje w książce telefonicznej, jako E.J. Dothée. Pomiędzy innymi starymi mieszkańcami wyspy, których wytropiłem:

Willame H Tremblay 33.44
Magnant L. Tremblay 22.65
Dothée alias Henley i te dwie osoby mieszkały w części wyspy przynależącej do Nogent-sur-Marne, następne – we wschodniej części przynależącej do Perreux:
Hevelle Tremblay 11.97
Verchère E.L.,     Spokojne Godziny, Wyspa Wilków (od maja do października). Tremblay 09.25
Kisselof P. Tremblay 09.25
Korsak (de) Tremblay 27.19
Ryan (Jean E.) La Pergola, Wyspa Wilków, Trembaly 06.69

Towarzystwo krzewienia sportów wodnych (Tremblay 00.80) znajdowało się w części administracyjnej Nogent-sur-Marne. Odnoszę wrażenie, że dom Claude’a Bernard stał w części wschodniej, przynależnej do Perreux. Podsumowując: wyspa Wilków przywodziła na myśl tę wyspę na Antylach, podzieloną pomiędzy dwa kraje: Haiti i Republikę Dominikańską, z tą jedynie różnicą, że nie zdobyła niepodległości, jako że była podległa Nogent i Perreux.  Przecinał ją wiadukt i to on właśnie wyznaczał granicę pomiędzy dwiema zonami. 

Kępy drzew wzdłuż brzegu skrywały dom Claude’a Bernarda. Przypływał po nas łódką, na nabrzeże d’ Artois. Zapuszczony ogród otaczał biały płot. Przestronne pomieszczenie na parterze, otwarte na werandę pełniło rolę salonu: kanapa, dwa skórzane fotele, niski stół i ceglany kominek. Claude Bernard był w domu zawsze sam i sprawiał wrażenie, jakby tam obozował. Kiedy nas zapraszał, sam gotował. Powiedział mi, że nie chciał już mieszkać w Paryżu i że potrzebował, zasypiając, wiejskiego powietrza i bliskości wody.
Przypuszczam, że po wsiach Perreux i na wyspie Wilków nie pozostał już żaden ślad. Dom Claude’a Bernarda został prawdopodobnie zburzony. Drzewa i pontony zniknęły z linii brzegowej. 

Podczas naszego pierwszego spotkania w jego księgarni przy alei Clichy, w dniu, kiedy zaproponowałem mu sprzedaż dwudziestu tomów dzieł Balzaca – wydawnictwo Veuve Houssiaux – które kupił ode mnie za 3000 franków, rozmawialiśmy o literaturze. Zwierzył mi się, że jego ulubionym autorem był Buffon.
Dzieła Buffona oprawne w zieloną koźlą skórę stojące nad ceglanym kominkiem, były jedynymi książkami, które u niego dostrzegłem. Oczywiście, ten dom na wyspie Wilków wydawał mi się dziwny, a działalność „antykwariusza” Claude’a Bernarda intrygowała mnie nieco. Najczęściej jednak rozmawiał ze mną o filmie i literaturze i chyba, dlatego odczuwał wobec mnie sympatię. 

Przypominam sobie zbyt ciężkie boazerie zdobiące ściany salonu, kute ozdoby, ale przede wszystkim pamiętam windę wybitą czerwonym aksamitem – nie działała już, – o której Claude Bernard powiedział nam pewnego dnia, że poprzedni właściciel kazał ją zainstalować tylko po to, aby wwoziła go do sypialni na piętrze. 
Ta winda była jedyną wskazówką pozostałą po kwietniowej nocy 1933 roku, kiedy T. ponieśli klęskę wraz z dwoma innymi parami. Wrócili następnie do swojej przyzwoitej dzielnicy, na ulicę des Fossés-Saint-Jacques, ale to nie miało już większego znaczenia. Było za późno. Ich los dopełnił się w Perreux i w domu na wyspie Wilków. 
Nie przejmowałem się wówczas perypetiami zwanymi przez prasę „tragiczną orgią”, ani rolą windy wybitej czerwonym aksamitem, którą pokazał nam Claude Bernard w kącie salonu. Wyspa Wilków i jej okolice były dla nas jednym z wielu przedmieść, niczym więcej. W drodze od dworca do nabrzeża d’ Artois, gdzie czekał na nas Claude Bernard w swojej łódce, myślałem tylko o tym, że niedługo wyjedziemy w podróż dzięki Balzacowi i pozytywce, które mu sprzedałem. Niedługo będziemy daleko od Marne i Perreux, w Wiedniu, gdzie skończę dwadzieścia lat.

1 komentarz: